poniedziałek, 31 października 2011

Dzisiaj w Kopańcu: NIE dla kopalni uranu w Sudetach!






Czy czeka nas ten sam los?

Dolnośląska Atlantyda - miasteczko, które zniknęło

Magda Piekarska
31.10.2011 aktualizacja: 2011-10-30 17:21
A A A Drukuj
"Memento" - taki napis przez wieki widniał na dwóch kamiennych krzyżach stojących przy drodze z Miedzianki do Janowic. Dziś jednego z nich już nie ma, drugi został przesunięty. Filip Springer, autor "Miedzianki. Historii znikania", stawia kolejne memento - dla miasteczka, które zapadło się pod ziemię
Przedwojenna Miedzianka, czyli Kupferberg
Przedwojenna Miedzianka, czyli Kupferberg
Miedzianka, przed wojną Kupferberg, była położonym na wzgórzu nieopodal Jeleniej Góry malowniczym miasteczkiem. Znikać zaczęła już przed II wojną światową, kiedy nagle ziemia pochłonęła konie ciągnące pług na polu należącym do piwowara Franzkiego. Później zniknęły w ten sam sposób m.in. domy, część kościoła i drzewo czereśniowe. I nic dziwnego - wzgórze było od środka doszczętnie podziurawione. Od XVI wieku w tutejszych kopalniach wydobywano srebro, miedź, rudy cynku, a w latach 40. i 50. XX wieku - uran. Koniec wydobycia oznaczał zmierzch miejscowości - w latach 70. wysiedlono jej ostatnich mieszkańców do Jeleniej Góry, na blokowisko Zabobrze.

Prawie jak Pilsner Urquell

Springer te dzieje powolnego znikania Miedzianki opowiada z wielu perspektyw. Mamy tu przedwojennych mieszkańców, Niemców, dumnych ze swojej miejscowości, nazywanej najmniejszym miasteczkiem na Śląsku, do której zjeżdżali turyści, żeby podziwiać widoki. Oczywiście racząc się przy okazji w jednej z czterech gospód Kupferberger Gold, piwem z miejscowego browaru, warzonym z użyciem wody z wnętrza wzgórza, ponoć równie dobrej jak ta z Pilsner Urquell. W innej gospodzie przesiadywali radni - korzystając z błogosławieństwa spływającego na nich wraz ze słowami widniejącymi nad wejściem: "Pijaństwo radnych jest ważnym obowiązkiem - wyschnięta lampa nie daje światła". Miasteczko było w tym czasie samowystarczalne - działały tu dwa kościoły, dwie szkoły, przedszkole, oprócz browaru także rozlewnia lemoniady, a do tego dwie rzeźnie, tkalnia adamaszku, apteka i sklep z artykułami kolonialnymi. Działało Towarzystwo Upiększania Miasta dla Ruchu Turystycznego, Męski Związek Gimnastyczny (z sekcją dla kobiet) i Męski Związek Śpiewaczy.

Pociągiem z Janowic w 20 minut dojeżdżało się do Jeleniej Góry, a stamtąd samoloty Lufthansy latały do Berlina, Breslau i Lipska. "Historia nigdy na dobre tu nie zawitała, raczej wałęsała się po okolicy" - pisze Springer. I rzeczywiście - choć podczas II wojny światowej na froncie zginęło wielu mieszkańców Kupferbergu, to w samym miasteczku nie było słychać wystrzałów. A aptekarzowi Kurtowi Haenischowi, mimo żydowskiego pochodzenia, udało się przetrwać - do momentu kiedy wkroczyli Rosjanie i pobili go na śmierć za odmowę wydania spirytusu.

Piwo jak złoto

Potem w "Miedziance..." pojawiają się Polacy - większość z nich to nie przesiedleńcy ze Wschodu, ale przybysze z całej Polski, skuszeni perspektywą dobrych zarobków w otwieranej tutaj kopalni. Przyjeżdżają spod Kalisza, Mławy, Krakowa. Niektórzy jadą tu za pracą, inni mają nadzieję, że na Dzikim Zachodzie łatwiej będzie zatrzeć akowski epizod w życiorysie. Wśród tych, którzy tu się osiedlili, jest Stefan Spiż, który z żoną Heleną wraca z Niemiec, dokąd został wysłany na roboty. Pracował tam w browarze, więc zostaje skierowany do Miedzianki, żeby uruchomić dawny Kupferberger Brauerei. Złoto Miedzianki cieszyło się równym powodzeniem, co przedwojenny trunek - na targach browarniczych w Monachium, dokąd wysłał je syn Stefana Bogdan (ten sam, który dziś jest właścicielem restauracji Spiż we wrocławskim Rynku), zdobyło drugie miejsce, co niestety nie uchroniło browaru przed zamknięciem, kiedy życie w miasteczku zaczęło zamierać. Stefan Spiż nie mógł się z tym pogodzić - do końca życia mieszkał w żółtej willi obok browaru, a kiedy starość sprawiła, że stracił kontakt z rzeczywistością, często wymykał się z domu, żeby błąkać się po jego ruinach w poszukiwaniu jeszcze jednej warki.

Klątwa nad miasteczkiem

Polacy, osiedlając się w Miedziance, nie byli jednak w stanie przywrócić miejscowości dawnej świetności. Prosperity trwała, jak długo działała tu kopalnia, potem złoty czas się skończył. A napływowa ludność - jak wszędzie na Ziemiach Odzyskanych - nie miała wiele szacunku dla tego, co obce, poniemieckie. Szabrownicy kradli nagrobki z dawnego cmentarza, dzieci bawiły się w piłkę czaszką wyciągniętą z jednego z rozbebeszonych grobów, znaleziona na strychu kolekcja piwnych etykiet służyła za podpałkę do pieca, a kryształy z zawieszonego pod kopułą ewangelickiego kościoła żyrandola nosiły dziewczynki jako biżuterię. "Stan ogólnego zdziczenia przejmuje jednak grozą" - Springer przytacza słowa Maxilimiana von Glyschinsky'ego, napisane jeszcze z Miedzianki, tuż przed wysiedleniem w 1957 roku.

Perspektywa racjonalna miesza się w "Miedziance..." z miejscowymi legendami. Niektóre z nich sięgają korzeniami bardzo odległej przeszłości, jak ta o bratobójczej zbrodni sprzed lat, o której miał przypominać krzyż z memento i która miała ściągnąć na miasteczko klątwę. Dowody na jej istnienie są rozliczne - zaczynając od trawiących przed wiekami Miedziankę pożarów, przez piekielnie mroźną zimę 1708 roku, kiedy to w okolicy zamarzło ponad sto osób, aż po smutny koniec miejscowości. Inne mają zdecydowanie krótszy rodowód - jak te opowiadające o duchach Niemców straszących polskich osiedleńców, o pozostawionych przez dawnych mieszkańców skarbach czy o mrocznych tajemnicach kopalni uranu, w której szybach można było na zawsze pożegnać się z życiem z byle powodu. Najwięcej legend dotyczy jednak zagłady Miedzianki, po której zostały tylko katolicki kościół, dawna willa browarników i opustoszałe budynki. A także tabliczka po niemiecku na jednej zdziczałej śliwce: "Pamięci ludzi z Kupferbergu".

W poszukiwaniu zaginionego lądu

Filip Springer, archeolog, etnolog, dziennikarz i fotoreporter, w "Miedziance..." ujawnia nadzwyczajny talent do opowiadania historii. Wszystko jest tu mistrzowsko wyważone - relacje świadków i autorskie refleksje odkrywcy śladów zaginionego świata. Także zmienność rytmu opowieści - kiedy z zainteresowaniem czytamy o minionej świetności Kupferbergu i już, już wydaje się nam, że wiemy, że to będzie taka nostalgiczna, wspomnieniowa książka, wraz z pojawieniem się polskich osadników wkrada się dramatyczne napięcie, które sięga zenitu w rozdziałach dotyczących kopalni uranu. "Miedzianka..." to efekt imponującej dokumentacji - Springer odbył dziesiątki rozmów z polskimi i niemieckimi mieszkańcami miasteczka, w poszukiwaniu jakiejkolwiek wzmianki o miejscowości przegrzebał się przez lokalną prasę i stosy dokumentów. Ale choć historyczne źródła okazują się tu niezwykle pomocne, to jednak największe znaleziska przynosi archeologia pamięci, z całym ryzykiem, jakie ze sobą niesie - względności, ulotności. To dzięki niej ten zaginiony ląd, dolnośląska Atlantyda wyrosła na wzgórzu, staje przed naszymi oczami jak żywy. A każdy, kto mieszkał na Ziemiach Odzyskanych, odnajdzie w tej historii coś bliskiego.

Jest tu też coś więcej - bo choć pod względem nostalgii, tęsknoty za miasteczkiem, którego już nie ma, w książce Springera są równouprawnieni przedwojenni i powojenni mieszkańcy, to autor - z pomocą 30-latka z Janowic, jednego z bohaterów książki, zafascynowanego lokalną historią - stawia pytania, które pokoleniu jego rodziców nie przyszłyby nawet do głowy. "To jest pytanie, czy gdyby wszystko potoczyło się inaczej, a Niemcy tu zostali, to czy Miedzianka istniałaby nadal? Owszem, takim pytaniem można obudzić demony. Co więcej, takiego pytania nikt nie chce słyszeć, podobnie zresztą, jak i odpowiedzi na nie. Ale za tym pierwszym pytaniem jest zaraz drugie, równie ważne, równie mocno kołaczące się po głowie. Czy cena za przetrwanie Miedzianki nie byłaby zbyt wysoka?".



Filip Springer, "Miedzianka. Historia znikania", wydawnictwo Czarne, Wołowiec 2011
[źródło: http://wroclaw.gazeta.pl/wroclaw/1,35751,10563585,Dolnoslaska_Atlantyda___miasteczko__ktore_zniknelo.html]

Ciekawe artykuły

http://nargeo.geo.uni.lodz.pl/~jandegir/nuclear2.pdf (zwłaszcza strony 50-51)


---


http://www.ian.org.pl/index.php?option=com_content&view=article&id=190:areva-w-nigrze-krwawy-uran-w-polsce&catid=15:wydobycie-i-przetwarzanie-paliwa-jdrowego
Fragment:

ELEKTROWNIA ATOMOWA W POLSCE: MARKETING ZAMIAST KONSULTACJI
30 grudnia 2010 roku Ministerstwo Gospodarki rozpoczęło konsultacje społeczne dotyczące oddziaływania na środowisko, rządowego programu rozwoju energetyki jądrowej w Polsce. Podjęte konsultacje mają charakter czysto symboliczny i są tylko pozorem stwarzającym wrażenie uszanowania demokratycznych procedur w procesie podejmowania kluczowych decyzji społecznych. Przypomnijmy: Uchwała o przygotowaniu i wdrożeniu programu polskiej energetyki jądrowej została przyjęta 13 stycznia 2009 r. Oznacza to, że projekt atomowy został już dawno zaaprobowany przez koła rządowe i to bez odpowiedniego referendum publicznego. Decyzje podjęto ponad głowami indywidualnych ludzi i całych społeczności. Aktualne konsultacje stanowią tylko immanentny element public relations promujący energetykę atomową. Mają też być pomocne w ostatecznym określeniu lokalizacji elektrowni, choć w tym przypadku ostateczne zdanie – jak słyszymy – należy do inwestora.
Jakie techniki zostaną przyjęte aby przekonać mieszkańców Polski do wdrożenia energetyki atomowej? Mieszkańcy regionów, które zostały wytypowane na najbardziej obiecujące miejsca lokalizacji przyszłej elektrowni, usłyszeli i jeszcze nieraz usłyszą o nieocenionych korzyściach jakie przyniesie powstanie kolosa w ich okolicy. Do stałego kanonu weszły już: nowe miejsca pracy, rozwój infrastruktury regionu oraz tańsze ceny energii. Niektórzy samorządowcy puścili wodze fantazji, sugerując powstanie w takich miejscach galerii handlowych i przeróżnych punktów użyteczności publicznych. Jest to pewna forma korupcji uderzająca w najniższe pobudki ludzkie. Działa to na prostej zasadzie: zgódź się, nie dyskutuj, nie zadawaj nazbyt kłopotliwych pytań a otrzymasz śmiały ekwiwalent materialny, który poprawi byt i na stałe zmieni twoje otoczenie. Jak bardzo złudne są to obietnice świadczy choćby przykład nowych miejsc pracy. Rzeczą bezmiar oczywistą jest, że podczas budowy zlecenia jako podwykonawcy, otrzymają głównie większe firmy, często spoza ściśle lokalnego rynku. Na stałe zatrudnienie zaś, mogą liczyć tylko specjaliści z branży około energetycznej, z reguły również spoza najbliższego regionu.
Wyliczane na palcach korzyści wypływające z powstania elektrowni jądrowych to najprostsza forma przekonywania społeczeństwa do energii atomowej. Obok nich znajdują się inne, bardziej wyrafinowane. Pierwszą z nich jest tzw. polityka lokalnych autorytetów. W 2010 roku marszałek województwa Wielkopolskiego, Leszek Wojtasik, zorganizował wyjazd poglądowy do elektrowni atomowej w Nogent – sur – Seine we Francji. Trzon delegacji stanowili mieszkańcy gminy Lubasz w, której przewidziano możliwość lokalizacji elektrowni w Klempiczu. Wśród nich znaleźli się miejscowi radni, sołtys Klempicza Adam Furier oraz ks. Radosław z lubaskiej parafii. Oprócz wizyty w elektrowni zwiedzający spotkali się także z merem miasteczka, który zapewniał, że sąsiedztwo elektrowni przynosi dużo korzyści. Ceny nieruchomości nie wzrosły, rolnicy nie mają problemu ze zbytem a sami ludzie również się bogacą. Oto główne wrażenie jakie mieli odnieść członkowie delegacji. Ta technika marketingowa opiera się na pozyskaniu aprobaty u tzw. lokalnych autorytetów, czyli osób, które mają wpływ na życie wiejskiej, gminnej czy powiatowej społeczności. Jest to próba modelowania poglądów społecznych oparta na przekonaniu, że zdanie wygłaszane przez osoby publiczne, cieszące się pewnym zaufaniem, ma przemożny wpływ na kształtowanie poglądów większości mieszkańców, niezorientowanych w temacie albo o niewyrobionej jeszcze opinii.
Jak nie kryje jednak obecny rząd polski, sfery polityczne mają o wiele dalej posunięty plan kształtowania opinii publicznej. Niepokojącym jest już sam fakt, że wcale nie mówi się tu o debacie a o złożonym mechanizmie przekonywania do energii atomowej. W ciągu tylko kilku lat rząd Donalda Tuska chce wydać nawet 22 mln złotych na kampanię proatomową. W ciągu ostatnich miesięcy po Polsce podróżował już tzw. atomowy autobus a w nim rzesza ekspertów, którzy w różnych miastach Polski przekonywali obywateli o dobrodziejstwie energetyki atomowej oraz rozwiewali narosłe wokół niej stereotypy, efektywnie unikając przy tym debaty. W zanadrzu są jeszcze inne metody dotarcia do odbiorców noszące znamiona przekazów podprogowych. Mowa tu o planach umieszczenia w popularnych serialach wątków dotyczących energii atomowej czyli tzw. produkt placement.
Mówi o tym min. Hanna Trojanowska, pełnomocnik rządu ds. energetyki atomowej: „Marzy mi się, by dyskusja o elektrowni atomowej znalazła miejsce w popularnym serialu… gdyby np. bohaterem był stypendysta wracający do kraju po stażu w elektrowni atomowej na Zachodzie”. Jak czytamy dalej w Gazecie Wyborczej: „Najlepszy byłby serial „M jak miłość”. Ma największą widownię. A przecież trzeba przekonać 38 mln Polaków do budowy elektrowni atomowej do 2020 r”. Do tego sugestywnego przekazu zachęcają specjaliści ds. marketingu: „Product placement, czyli promocja w serialu, sprawdza się, gdy trzeba wyjaśnić coś skomplikowanego”. Zamiary o, których czytamy powyżej dobitnie świadczą o tym, z jakim niepoważaniem i lekceważeniem traktowane jest społeczeństwo, które zamiast debaty ma być karmione kolejnymi dawkami kryptoreklamy, dyskretnie wplecionej w seriale, które gromadzą przed odbiornikami miliony nieprzygotowanych na taki komunikat obywateli. Ludzi nie traktuje się jako równorzędnych i równoprawnych dyskutantów. Sprowadza się ich do roli masy, którą trzeba odpowiednio pokierować i wykształcić za pomocą prymitywnej propagandy wtopionej ukradkiem w pozytywnie kojarzący się przekaz medialny.



---

http://www.ithink.pl/artykuly/aktualnosci/polityka/elektrownia-atomowa-w-polsce-tuaregowie-i-uran/
Fragment:
BEZPIECZEŃSTWO ENERGETYCZNE CZY MORALNE PRZEBUDZENIE? 
Rewolucyjne przeobrażenia techniczne oraz gospodarcze ostatniego stulecia, rzutujące na każdy aspekt rzeczywistości, doprowadziły do wytworzenia się stosunków społecznych oraz specyficznego stylu życia, których standard oraz utrzymanie wymaga bezustannego zastrzyku surowca kumulującego energię. Surowce energetyczne, na przestrzeni kilku pokoleń tak dalece wdarły się do naszej rzeczywistości, że dziś kilkugodzinny deficyt pochodnej od nich energii, budzi konsternacje i niezadowolenie ogółu, zaś dłuższe niedobory to już zalążek do tarć na szerszą skalę. Jak bardzo owa zależność wkroczyła w życie codzienne rozlicznych społeczeństw, najlepiej zaświadcza przetransferowanie pojęcia głód, zarezerwowanego pierwotnie dla niedoboru żywności, na chroniczny niedosyt energii, czyli tzw. głód energetyczny. A, że nie jest to tylko kwestia samego nazewnictwa, przekonamy się porównując atencję i obawy jaką budzą w społeczeństwie i przekazie medialnym zagrożenia związane z rynkiem surowców i energii oraz konkretne przypadki masowego głodu jak np. ten w Nigrze w 2004 roku. 
W świecie, gdzie konsumpcja surowców i energii pozostają złotym cielcem tam każdy przedłużający się brak w tej dziedzinie to rewolucja mogąca obalić wszystkie rządy. Dlatego bezpieczeństwo energetyczne pozostaje jednym ze sztandarowych haseł tzw. interesu narodowego i racji stanu – tajemniczych haseł, które już nie raz w dziejach usprawiedliwiały warunkową obojętność a nawet czyny niegodziwe. Zadaniem rządów krajów epoki przemysłowej i postindustrialnej pozostaje więc zapewnienie stałego dopływu surowca oraz energii i to możliwie w jak najniższej cenie. Proceder ten odbywa się często przy pominięciu moralnego oblicza kontrahenta oraz ofiar wegetujących w cieniu okazjonalnej transakcji. Tak było np. w roku 2006 kiedy ówczesny minister obrony narodowej w rządzie PiS, Radosław Sikorski, podpisał kontrakt na dozbrojenie armii indonezyjskiej w wysokości 100 milionów dolarów. Niemal nikt nie zaprotestował pomimo iż od lat 60-tych z rąk wojska i policji indonezyjskiej zginęło 100 tys. mieszkańców Papui Zachodniej a prześladowania w różnej formie trwają tam do dziś! Podobne transferysurowców i broni nadal pozostają codziennością na całym świecie a rządy i przedsiębiorstwa dopóki nie zostaną poddane moralnej krytyce zza peleryny respektują nawet najbardziej soczyste festiwale krwi i noża, pośrednio lub bezpośrednio biorąc w nich udział. 


POSŁOWIE. ELEKTROWNIA ATOMOWA W POLSCE 
Najbliższe lata staną się okresem intensywnej kampanii mającej zjednać idei atomizacji Polski jak największą rzeszę zwolenników. W największym stopniu marketingowi pro-atom zostaną poddani mieszkańcy powiatów pośrednio lub bezpośrednio związanych z miejscami, gdzie staną przyszłe elektrownie. Podczas jednego ze spotkań na ten temat w Czarnkowie (pow. czarnkowsko-trzianecki, gdzie przewidziano możliwość lokalizacji w Klempiczu) jeden ze zgromadzonych nawoływał aby z programem „TAK dla elektrowni” docierać nie tylko do szkół średnich i gimnazjów ale nawet do przedszkoli(!) 
W ferworze dyskusji i public relations przedstawione powyżej problemy związane z wydobyciem uranu zostaną najprawdopodobniej pominięte. 
Czy ktokolwiek wspomni o Tuaregach, czy ktokolwiek uroni łzę i postawi warunek bezwarunkowej lustracji miejsca skąd będzie importowany uran przeznaczony dla elektrowni w Polsce? 
Nie są to pytania bezpodstawne, gdyż im negocjacje coraz bardziej przybliżają partnerstwo francuskie tym zwiększa się prawdopodobieństwo pośrednictwa z Paryża w imporcie nigerskiego uranu. Już dziś w opracowaniach dotyczących bezpieczeństwa energetycznego Polski pada nazwa „Areva”. 
Tym co powinien uczynić człowiek sumienia to nie dołączenie do handlowej ruletki a upublicznienie czynu niegodziwego, począwszy od organizacji praw człowieka a skończywszy na strukturach NATO i dwustronnych stosunkach z odpowiednimi rządami. Taki obraz świata to jednak wciąż niespełniona utopia oddalająca się wraz obojętnością każdego z osobna, z machnięciem ręką i hasłami „… to nie moja sprawa…”, „… i tak nie mam na to wpływu…”. 
W XVIII wieku wielu filozofów upatrywało w handlu nie tylko aortę przyszłego dobrobytu ale i mesjasza, który odmieni oblicze ludzkości. Guillaume Thomas Francois Raynal w uniesieniu tak oto rozpisywał się w tej kwestii: „Kto przekopał te kanały? Kto osuszył te równiny? Kto założył miasta? Kto zgromadził, odział, ucywilizował te ludy? I wtedy głosy ludzi światłych z tych krain odrzekły mi: Handel, handel!” 
To jednak nie wielkie procesy dziejowe zmieniają oblicze świata, a wspólna wypadkowa postaw ludzkich, która na te procesy wpływa. Handel sam w sobie pozostaje tylko transakcją. Jakim on w istocie będzie zadecyduje sam człowiek i jego sumienie. Dziś po grubsza ponad dwóch stuleciach szybuję śladami Raynala nad kolejnymi krainami pytając:„Kto zniszczył te ziemię, kto rozlał tę krew? Kto zagnał te dzieci do kopalni i wyciął w pień zwierzęta? Kto zgwałcił te kobiety i wymordował ludne niegdyś wioski?. I wtedy głosy ludzi czułych z tych krain odrzekły mi: Człowiek, człowiek!”. 
[źródło: http://www.ithink.pl/artykuly/aktualnosci/polityka/elektrownia-atomowa-w-polsce-tuaregowie-i-uran/]

piątek, 28 października 2011

Wniosek do Wójta jednogłośnie przegłosowany przez Radnych



















28.10.2011
Adresat: Wójt Gminy Stara Kamienica

Zobowiązuje się Wójta do podjęcia działań mających na celu rekultywację obiektów pouranowych w Kopańcu, w tym do doprowadzenia do trwałego zabezpieczenia zapadającego się wejścia do sztolni oraz zlikwidowania wycieku wody wypływającej spod sztolni i spływającej w dół Kopańca.

Zgłaszający:
K. Andrzejewska
Z. Lipiński

środa, 26 października 2011

Zaryzykują nasze życie, żeby zarobić? Rząd ich popiera (http://wiadomosci.wp.pl/kat,1342,page,2,title,Zaryzykuja-nasze-zycie-zeby-zarobic-Rzad-ich-popiera,wid,13931663,wiadomosc.html?ticaid=1d450&_ticrsn=3)


Zaryzykują nasze życie, żeby zarobić? Rząd ich popiera


- Nieracjonalne hasła pożytku, potrzeby i nieuchronności budowania polskiej energetyki jądrowej głoszone są przez tych, którzy z samego faktu planowania i przygotowywania odnoszą doraźne korzyści oraz przez naiwnych, zindoktrynowanych przez tych pierwszych. Ktoś robi sobie z nas atomowe jaja - pisze Internautka Karolina Michalczewska, w felietonie przesłanym do Wirtualnej Polski. 

Wprowadzenie w UE nowych wymagań klimatycznych, a zwłaszcza co do emisji CO2, vide ograniczeń i opłat, spowodowało zatrzymanie modernizacji energetyki klasycznej w Polsce oraz groźbę wzrostu cen energii nawet o 50%. W stosunku do polskiej gospodarki to program dyskryminacyjny i hamujący. Podporządkowując się nowym wymaganiom, przyjęta przez Radę Ministrów "Polityka energetyczna Polski do roku 2030" przewiduje m. in. dywersyfikację struktury produkcji energii elektrycznej przez wprowadzenie energetyki jądrowej. 

W styczniu 2009 r. Rada Ministrów zdecydowała o przygotowaniu Programu polskiej energetyki jądrowej, który opracował i przedstawił do konsultacji społecznych, powołany w maju 2009 r., Pełnomocnik Rządu ds. Polskiej Energetyki Jądrowej, umocowany w randze podsekretarza stanu w Ministerstwie Gospodarki. Przewiduje się budowę i uruchomienie w Polsce dwóch elektrowni jądrowych o mocy 3 tys. MW każda.

Harmonogram programu obejmuje następujące etapy:
Etap I - do 30.06.2011: opracowanie i przyjęcie przez Radę Ministrów Programu Polskiej Energetyki Jądrowej do 31.12.2010; uchwalenie i wejście w życie przepisów prawnych niezbędnych dla rozwoju i funkcjonowania energetyki jądrowej do 30.06.2011,
Etap II - 1.07.2011 - 31.12.2013: ustalenie lokalizacji i zawarcie kontraktu na budowę pierwszej elektrowni,
Etap III - 1.01.2014 - 31.12.2015: wykonanie projektu technicznego i uzyskanie wymaganych prawem uzgodnień,
Etap IV - 1.01.2016 - 31.12.2022: pozwolenie na budowę i budowa pierwszego bloku pierwszej elektrowni oraz rozpoczęcie budowy bloków kolejnych,
Etap V - 1.01.2023 - 31.12.2030: budowa kolejnych bloków elektrowni jądrowych.

Każda firma chce mieć własną "atomówkę"

Inwestorem strategicznym została Polska Grupa Energetyczna (PGE) z której łona wychynęła spółka córka i wysunąwszy się na czoło spraw związanych z energetyką jądrową, przemówiła oświadczając, że jednak z uruchomieniem pierwszego bloku energetycznego, pierwszej siłowni zdąży do roku 2020. (Klub optymistów w tym PGE?) Choć, później realistycznie zauważyła, że ze względu na awarię w Fukushimie budowa pierwszego bloku może się rozpocząć później niż planowano ze względu na konieczność wprowadzenia zmian w planach postępowania awaryjnego. No to z datą mamy galimatias, a czas w miejscu nie stoi.

Na dodatek, w kwietniu 2010 r. o planach budowy swojej elektrowni jądrowej poinformowała grupa Enea S.A. Jakby nie było dosyć, w czerwcu tego samego roku zainteresowanie energetyką jądrową wyraził również Tauron S.A., który oświadczył, że będzie chciał objąć 49% udziałów w spółce budującej pierwszą elektrownię jądrową. W grudniu 2010 r. prezesi KGHM i Tauronu poinformowali o planach budowy wspólnej elektrowni atomowej. Jak widać, ciąg na atomowy interes jest duży, co może i nie dziwiło, gdyby nie znane zorientowanym, a oficjalnie niedomówione trudności, pułapki, pozorności i, z goła, nierealności.

Planuje się instalację reaktorów generacji III, albo III+, bezpieczniejszych niż te w Czarnobylu, ale bezpiecznych tylko pozornie. Na naprawdę nowe rozwiązania należałoby poczekać 20 do 40 lat, podczas gdy światowe złoża uranu zaczynają się stopniowo wyczerpywać i wykorzystuje się już ten z demontowanej broni atomowej, zaś zagadnienia odzysku i trwałego, bezpiecznego składowania zużytego paliwa jądrowego pozostaje nierozwiązany.

Program Polskiej Energetyki Jądrowej podczas konsultacji społecznych został oceniony w sposób, delikatnie mówiąc, sceptyczny, co dobrze reprezentuje stanowisko Instytutu na Rzecz Ekorozwoju, które ukazuje jednostronność zawartej w Programie prognozy, lekceważenie istotnych zagrożeń związanych z energetyką jądrową, jak również brak równoprawnego pokazania alternatywy dla energetyki nuklearnej. W ocenie Instytutu: w prognozie nie dokonano w sposób prawidłowy oceny potencjalnych skutków dla środowiska, ludzi i dóbr materialnych największej możliwej awarii. Zlekceważono problematykę odpadów promieniotwórczych zarówno w świetle obaw społecznych jak i prowadzonej w tym zakresie polityki UE. Zbyt słabo udokumentowano koszty inwestycyjne i eksploatacyjne, które przy głębszej analizie okazują się najwyższe przy rozwoju energetyki jądrowej w porównaniu z innymi opcjami. Nie pokazano rzetelnie alternatywy dla energetyki jądrowej, co jest proceduralnym wymogiem, podważając w ten sposób równoprawne traktowanie programu i alternatywy do niego, a to jest niedopuszczalne. Po macoszemu potraktowano kwestie efektywności energetycznej, wzrostu udziału OZE w wytwarzaniu energii, problematykę energetyki rozproszonej, zmniejszenia energochłonności transportu i rozwoju lokalnych sieci elektroenergetycznych.

Wszystko trzeba będzie kupić zagranicą co, oprócz pogorszenia bilansu handlowego, uzależni nas technicznie i politycznie od innych. Jakby dotychczasowej zależności energetycznej nie było dosyćInternautka Karolina Michalczewska
Tak przygotowana prognoza nie przedstawia opinii publicznej złożoności i wieloaspektowości problematyki energetyki polskiej. Nie pokazuje bowiem w szerokim stopniu wielu kontrowersyjnych aspektów energetyki jądrowej. Na przykład: bardziej niebezpieczne niż sam reaktor są nagromadzone po paru latach tysiące ton zużytego paliwa o dużej radioaktywności. Reaktor EPR, jaki miałby być zastosowany w Polsce wymaga 120 ton silnie radioaktywnego paliwa, którego1/3 trzeba co 18 miesięcy wymienić. Odpady z elektrowni jądrowych powinny być składowane przez ponad 100 tysięcy lat, czego koszty są trudne nawet do oszacowania.

"Zielone kadry polskiej energetyki"

Wspomniany Pełnomocnik Rządu, zawiaduje Departamentem Energii Jądrowej Ministerstwa Gospodarki, zatrudniającym personel w imponującej liczbie osób dwunastu - wliczając w to samego pełnomocnika, dyrektora departamentu i sekretariat. Bywalcy i pisząca te słowa twierdzą, że wśród powyższych, na energetyce jądrowej zna się sam pełnomocnik, a w rzeczy samej profesjonalnie się wyznaje, wpędzony już w wiek emerytalny, jeden z pracowników. Różnorodną resztę kadry rzuciły tam najpewniej różne losu wypadki oraz niezbadane decyzje osobowe. Dyrektorzy zmieniają się bezustannie. To już chyba, w ciągu półtora roku piąty. Co spotkanie, albo konferencja, przychodzi nowy. Aktualny, na stanowisku od niedawna, nie ma zielonego pojęcia o energetyce, a o jądrowej w szczególności. To widać i słychać, a jak mówią kompetentni kooperanci - jakby generałem piechoty mianować kogoś kto nie wie co ma kula w karabinie. Sama rozmawiałam i w pełni potwierdzam. Stan rzeczonego departamentu świadczy o stosunku Rządu RP i kierownictwa Ministerstwa Gospodarki do energetyki jądrowej oraz utwierdza nas w wierze, jak poważnie projekt ten jest traktowany. A co jest traktowane poważnie? Kariery i osobiste profity. 


W ramach uprawiania powyższej fikcji, w końcu zeszłego roku Polska została przyjęta w poczet członków Agencji Energii Nuklearnej OECD, gdzie składka członkowska wynosi 130 tys. euro rocznie. Dodatkowo, za 50 tys. euro moglibyśmy należeć do Banku Danych tej organizacji. Naukowcom dopominającym się o cenny dla temparozwoju badań dostęp do danych Banku, zleca się opracowanie szczegółowych prognoz korzyści finansowych. Tak to jeszcze raz urzędnik nad uczonym góruje, bo temu ostatniemu tupetu i arogancji brak by z fusów co trzeba wywróżyć, a potem, jak wyjdzie inaczej, wyłgać się albo przeprosić. Za ciężkie pieniądze Pełnomocnik i urzędnicy-pupile po świecie wycieczkują, twarze pokazują, znajomości nawiązują, kariery wspomagają, zaś na składkę żałują, choć dałaby ona krajowi na dziś i na zaś profity znacznie jej wysokość przekraczające.


Zagraniczny inwestor, na podstawie Europejskiej Karty Energetycznej, zbuduje siłownię i będzie sprzedawał na miejscu oraz eksportował energię? My będziemy mieli całą gamę ambarasu z elektrownią atomową, a on zyski? Cudowna perspektywa!Internautka Karolina Michalczewska
Jeśli już jesteśmy przy kadrach, to Polska w tej dziedzinie ich nie posiada. Były na Żarnowiec, ale się w większości po świecie rozjechały. Pozostali są już tak zaawansowani wiekiem, że po zbudowaniu pierwszej elektrowni atomowej o własnych siłach do niej nie dotrą. Myśli się o uruchomieniu odpowiednich kierunków studiów. Ale to lata, a potem praktyka. A co z absolwentami będzie jeśli program zostanie zarzucony? Francuzi kształcą nam tzw. edukatorów, którzy z kolei mają przyuczać innych. To coś jak kursy na kartę rowerową dla przyszłych kierowców tirów. Ekolodzy śpijcie spokojnie, ci którzy zajmują się energetyką atomową są zieloni.



REKLAMACzytaj dalej



Ponad to, nie mamy technologii, urządzeń ani paliwa do konstrukcji, eksploatacji i likwidacji takiego obiektu. Wszystko trzeba będzie kupić zagranicą co, oprócz pogorszenia bilansu handlowego, uzależni nas technicznie i politycznie od innych. Jakby dotychczasowej zależności energetycznej nie było dosyć.

Koszt wybudowania dwóch elektrowni jądrowych o mocy 3 tys. MW każda i pracujących na reaktorach III generacji, licząc po cenach z zeszłego roku to, wg. PGE, ok. 100 mld zł. Po katastrofie w Fukushimie konieczne i obowiązkowe będzie zastosowanie bardziej rozbudowanych i złożonych systemów zabezpieczeń. Ergo, będzie drożej i to dużo, bo systemy bezpieczeństwa w takich elektrowniach to potężna część kosztów. Eksperci twierdzą, że koszt wzrośnie przynajmniej o 20%. A inne wydatki towarzyszące? Jak choćby cały czas trwające ekspertyzy, konferencje (ostatnio uczestniczyłam w warszawskiej konferencji Międzynarodowych Ram ds. Współpracy w Zakresie Energii Jądrowej - koszt przynajmniej kilkaset tys. złotych. 150 osób ze świata - egzotyczne nacje, uroczyste kolacje, delicje, gale i na Zamku sale), podróże służbowe, kampanie informacyjne, etaty, badania geologiczne i inne itd., itp. Do ceny trzeba doliczyć demontaż i likwidację elektrowni oraz składowanie odpadów radioaktywnych. To da, optymistycznie licząc, doraźny koszt w wysokości ok. 150 mld zł. Czy PGE zdobędzie takie pieniądze? Bardzo wątpliwe. Zdolność kredytowa tej grupy nie przekracza 16 - 17 mld zł. Zagraniczny inwestor, na podstawie Europejskiej Karty Energetycznej, zbuduje siłownię i będzie sprzedawał na miejscu oraz eksportował energię? My będziemy mieli całą gamę ambarasu z elektrownią atomową, a on zyski? Cudowna perspektywa! A jaka obiecująca dla rozwoju kraju! Co za niezależność!

Jak zwykle opóźnieni

Koncentrując wysiłek logistyczny, finansowy i polityczny na tworzeniu energetyki jądrowej, Polska zaniedba i opóźni rozwój innych sektorów, a w konsekwencji całej gospodarki. Obecnie żaden kraj zachodnioeuropejski ani Kanada i USA nie budują elektrowni atomowych. W licznych państwach istnieje konstytucyjny lub ustawowy zakaz budowy takich siłowni i programy likwidacji już istniejących. Kraje rozwinięte, także pod wpływem katastrofy w Fukushimie, planują stopniowe wycofywanie się z energetyki jądrowej. I tak między innymi i na przykład: Bundestag podjął decyzję o wyłączeniu ostatniego niemieckiego reaktora do roku 2022, Szwajcaria postanowiła wyłączać kolejno swoje do 2034, Belgia i Szwecja planują stopniową redukcję energetyki jądrowej, Japonia zapowiedziała rychłe zamkniecie wszystkich swoich 54 reaktorów. Za nimi idą inni i pójdą następni. A my? My jak zwykle opóźnieni i na dodatek pod prąd. Gdy świat już na dobre będzie wycofywał się z energetyki jądrowej, my właśnie uruchomimy pierwszą taką elektrownię. Gdy inni będą wdrażać nowe, czyste i bezpieczniejsze sposoby pozyskiwania energii, Polska przyjmie przestarzałą już metodę. Może dla przyjemności Francuzów, którzy produkując 80% energii elektrycznej w elektrowniach atomowych, są w kropce i starają się handlować swoją technologią? Francja, Finlandia i Rumunia, jako wyjątek, zapowiadają, choć coraz mniej pewnie, konstrukcję elektrowni jądrowych.

Milczy się u nas na temat wykorzystania ciepła z kogeneracji, czyli jednoczesnego z energią elektryczną wytwarzania ciepła i to w niemałych ilościach. Pomysły budowy wielkich bloków jądrowych bez możliwości odbioru energii cieplnej można było tolerować w epoce początków energetyki jądrowej, ale przyjęcie obecnie założenia, że ciepłem z elektrowni jądrowej się nie zajmujemy jest co najmniej dziwne. To co, będziemy podgrzewać otwarte wody, np. jeziora Żarnowieckiego, by hodować tam podzwrotnikową faunę i florę? Egzotyczne, pomysłowe i rozsądne dla tak zamożnego kraju jak nasz. 
Jak zwykle opóźnieni i na dodatek pod prąd. Gdy świat już na dobre będzie wycofywał się z energetyki jądrowej, my właśnie uruchomimy pierwszą taką elektrownięInternautka Karolina Michalczewska


Wielu pamięta jeszcze czasy gdy polscy inżynierowie i technicy budowali na całym świecie "elektrownie klasyczne". Byliśmy, w tej dziedzinie jednym ze światowych liderów. Tu mamy potencjał ludzki i produkcyjny. Modernizacja istniejących obiektów oraz nowe inwestycje w okresie ostatnich piętnastu lat podniosły o 10% sprawność elektrowni węglowych oraz bardzo znacznie obniżyły emisję zanieczyszczeń, spełniając z dużym zapasem wymagania z Kioto. W ciągu ostatniego ćwierćwiecza przyrost konsumpcji energii elektrycznej w naszym kraju wyniósł jedynie 11%. W przyszłości może on być szybszy (choć, przy zmniejszeniu energochłonności przemysłu i strat oraz marnotrawstwa energii, wprowadzeniu programu oszczędności itd., nie musi), ale po modernizacji i rozbudowie krajowej bazy elektrowni węglowych mógłby być z zapasem zaspokojony. Korzystne warunki do rozbudowy energetyki węglowej stwarzają złoża węgla w rejonie Gubina, Cybinki, Mostów i Legnicy, które umożliwią powstanie dwóch ośrodków górniczo-energetycznych dostarczających energię znacznie tańszą od tej z elektrowni jądrowych.

Wśród korzyści wynikających z utworzenia energetyki jądrowej wymienia się powstanie nowych miejsc pracy. Mówi się o ok. tysiącu stanowisk, w tym tzw. specjaliści wymieniają bary, restauracyjki i usługi - kpina, czy żart? Centrum węglowo-energetyczne to dziesiątki tys. miejsc pracy. W Niemczech, w klasycznej - nowej energetyce pracuje ponad ćwierć miliona osób.

"Gonimy ostatni wagon"

Zaniedbując rozbudowę i postęp w zakresie klasycznej i realnej energetyki termicznej, opartej na węglu czy gazie oraz rozwój odnawialnych źródeł energii bazujących na biomasie, wietrze, energii słonecznej czy geotermalnej, na rzecz beztrosko promowanej energetyki jądrowej, która najprawdopodobniej nigdy nie powstanie i jeśli obecne tempo przyrostu zapotrzebowania na energię elektryczną się utrzyma, za kilka lat kraj stanie w sytuacji impasu energetycznego, deficytu energii - czytaj powstrzymania rozwoju gospodarczego.

Węgla wystarczy nam na co najmniej 160 lat, gazu łupkowego - według prognoz - na 350, rozbudowujemy i rozwijamy odnawialne źródła energii (OZE), sieci elektroenergetyczne są niedostosowane i nie stać nas na konstrukcję i spełnianie wymogów eksploatacyjnych elektrowni atomowych. Trend światowy wskazuje na odchodzenie od energetyki jądrowej, rozbudowę systemów różnorodnych odnawialnych źródeł energii, poszukiwanie nowych rewolucyjnych technik wytwarzania energii. Czy w tych okolicznościach ma jakikolwiek sens angażowanie się w energetykę jądrową, która już w momencie wdrożenia będzie w okresie schyłkowym, ustępując miejsca klasycznym udoskonalonym i czystym technologiom klasycznym, rozwiniętym OZE i nowym, właśnie opracowywanym lub jeszcze nieprzewidzianym metodom? Postęp przyspiesza. Czy znowu mamy być zapóźnieni i bezskutecznie gonić ostatni wagon? Może lepiej robić swoje, a odpowiednim momencie wsiąść do pierwszego?

Nieracjonalne hasła pożytku, potrzeby, ba nieuchronności budowania polskiej energetyki jądrowej głoszone są przez tych, którzy z samego faktu planowania i przygotowywania odnoszą doraźne korzyści oraz przez naiwnych, zindoktrynowanych przez tych pierwszych. Ktoś robi sobie z nas atomowe jaja.

Internautka Karolina Michalczewska